Ania

Ania Rutkowska, chyba młodsza część załogi 

„Świeżynka” w świecie onkologicznym. Nigdy nie przypuszczałam, że mnie to dosięgnie tym bardziej, że czułam się dobrze, nie byłam zmęczona, nie miałam gorączki, nic mnie nie bolało, nie byłam osłabiona. W listopadzie 2015 skończyłam 30 lat i byłam pewna że teraz moje życie zaczyna się w pełni. Bo przecież życie zaczyna się po 30-tce  W grudniu dostałam krwawienia, które było nieplanowane i które mnie zaniepokoiło. Zgłosiłam się do lekarza, znalazłam jakoś czas między sprzątaniem a gotowaniem potraw świątecznych,. Badanie, pobranie wycinków… Wyniki miały przyjść po świętach, ale cały czas mówiłam sobie, że to pewnie jakaś infekcja, przecież jest wiele chorób, które mają podobne objawy. Byłam w pracy kiedy zadzwonił telefon. Niestety moja Pani ginekolog przekazała mi to czego nie chciałam usłyszeć. Diagnoza: nowotwór złośliwy, rak szyjki macicy  Szok, niedowierzanie, jak to ja? W tym wieku? Otrzymałam precyzyjne informacje, „po nowym roku musisz zgłosić się do Kliniki, tam już o wszystkim wiedzą i na Ciebie czekają” (Chyba tam na górze czuwali nade mną, że trafiłam w takie ręce). I tak, w jeden z najzimniejszych dni w roku, 4 stycznia 2016, trafiłam do Kliniki Ginekologii Operacyjnej w Lublinie a już trzy dni później przeszłam operację wycięcia macicy, jajników i węzłów. Miesiąc później zaplanowano pierwszą chemioterapię. Przeszłam dwa duże cykle chemioterapii, 5 tygodni radioterapii, 5 wlewów cisplatyny i 2 zabiegi brachyterapii. Byłam jedną z młodszych pacjentek zarówno na oddziale ginekologii operacyjnej jak i na oddziale onkologicznym. Wszystko potoczyło się tak szybko… 7 czerwca 2016 dostałam pozwolenie powrotu do pracy. W tym czasie żyłam etapowo od chemii do chemii, od wlewu do wlewu. Czy się bałam? Tak, chyba każdy by się bał. Czy miałam chwile zwątpienia i załamania? Nie, wiedziałam, że będzie ciężko, że czeka mnie długie leczenie, że po chemii będę źle się czuła, ale wiedziałam że muszę to przetrwać. Czasami ogarniało mnie zmęczenie. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że coś może być nie tak, wiedziałam, że pokonam to „dziadostwo” bo przecież jest tyle rzeczy jeszcze przede mną. Wsparcie rodziny i przyjaciół dodawało mi sił. W listopadzie 2016r, usłyszałam „Jesteś zdrowa, zmian nie znaleziono”.
Co się zmieniło po chorobie? Wszystko! Dostałam nowe życie, drugą szansę! Zaczęłam robić rzeczy, o których nawet nie myślałam, że jestem w stanie robić. Miesiąc po zakończonym leczeniu poszłam w góry zdobywać Koronę Gór Polski, chociaż nigdy nie należałam do miłośników gór, przeszłam 100km w Onkorejsie Granicami Polski. Zaczęłam pisać bloga Życiepoo, wystrzelono mnie z „ludzkiej procy” a teraz powoli przygotowuję się do flaspotu i skoku ze spadochronem. Jestem częścią projektów Onkorejsowych, biorę też udział w II edycji Marszu Granicami Polski i projekcie „Wszystkie ręce na pokład”. I nadal ciężko mi uwierzyć, że przez to wszystko przeszłam.
Dlaczego płynę? Mogłabym napisać pewnie jak każdy z nas, bo to fajna przygoda, bo chcę się sprawdzić, bo chcę pokazać innym, że rak to nie wyrok itp. Ale tak naprawdę… Bo jeszcze mnie nie było na rejsie 😉 Nie wiem czy dopadnie mnie choroba morska i będę przeklinać wszystkich, którzy mnie w to wciągnęli…. Wiem na pewno, że nie żałuję dnia kiedy postanowiłam zapisać się na I OR Granicami Polski organizowany przez Fundację a teraz na rejs na Zawiasie. I wiecie co? Paradoksalnie jestem wdzięczna chorobie bo dzięki niej poznałam fantastycznych ludzi.