Nadzieja…

W środę o 4.50 wyruszam na ostatnią chemię. Tym razem podchodzę do tego spokojniej. W końcu ostatnia! :) Mam wielką nadzieję, że już nigdy nie będzie potrzebna kolejna dawka takiego leczenia. Codziennie dziękuję Bogu za to, że mam szansę na leczenie i proszę by nigdy nie było nawrotu i by chronił wszystkich moich bliskich, przyjaciół i znajomych przed taką chorobą.

Wiem, że przez kolejny tydzień – półtora będzie ciężko. Ale jestem już na to przygotowana… Trzeba będzie przeczekać ten czas, ten ból… Pozwolić sobie na chwilę słabości. A potem będzie już tylko lepiej! :)

Ta choroba i leczenie nauczyło mnie, że czasami mogę sobie odpuścić. A w moim przypadku nie było to proste. Zawsze silna, przebojowa więc jak tu nagle pozwolić sobie na słabość, zmęczenie czy smutek? Odczuwałam z tego powodu niesamowitą frustrację. Jak to ja nie mam nawet siły przejść kilku metrów? Nie mam siły obejrzeć filmu, poczytać książki? Muszę prosić o pomoc? Walczyłam ze swoją niemocą, aż w końcu zrozumiałam, że to, że jestem słabsza fizycznie i psychicznie nie zmniejsza mojej wartości. Przecież jestem człowiekiem a nie robotem. I mam prawo odczuwać emocje, mam prawo gorzej się czuć.

Kolejny tydzień spędzę śpiąc i śniąc, wymyślając nowe marzenia, które mam nadzieję kiedyś zrealizuję. Może nawet uda mi się obejrzeć kilka lekkich komedii ;) Na dojście do siebie daję sobie czas do 28 lutego. 1 marca idziemy na wesele więc nie ma innej opcji ;) Trzymajcie kciuki! :)