Wielokrotnie przyjaciele powtarzali mi, że powinnam zacząć pisać bloga. Nie wiem za bardzo dlaczego ale jak mus to mus Wg mnie choroba, która mnie spotkała (rak piersi) nie jest czymś, aż tak wyjątkowym, żeby od razu to opisywać ale jak usłyszałam to dzisiaj po raz któryś pomyślałam hmm a może warto. Zobaczymy czy wytrwam
No dobra ale od początku… Guza znalazłam 9 października. Byłam akurat po dość intensywnych zawodowych tygodniach i cały czas czułam kłucie w sercu i drętwienie ręki. Powtarzałam sobie spokojnie to pewnie tylko nerwobóle ale co chwilę łapałam się za pierś i nagle poczułam w dole piersi, pod samym sutkiem coś twardego… Zaczęłam dotykać raz, drugi, trzeci porównywać z drugą piersią. Niestety nie chciało zniknąć… Przeraziłam się… Otworzyłam piwko i wmówiłam sobie, że rano na pewno zniknie. Niestety rano guz był w tym samym miejscu. Stres niesamowity. Może dziwnie to zabrzmi ale od razu byłam przekonana, że to złośliwe. Pojechałam do pracy i zaczęłam z koleżankami obdzwaniać wszystkie prywatne gabinety z usg. Udało mi się wcisnąć na ten sam dzień. I znowu miałam niesamowite szczęście pani lekarz, która robiła usg była specjalistką od usg piersi. Nie spodobał jej się guz i od razu kazała udać się na biopsję. Biopsja potwierdziła wstępną diagnozę. 7 listopada w Centrum Onkologii w Bydgoszczy miałam operację. Udało się uratować pierś. Teraz zostały jeszcze tylko 2 chemie (jestem już po 2), jakiś miesiąc radioterapii, 5 lat hormonów i miejmy nadzieję, że będę jak nowo narodzona
Przyjaciele i znajomi często pytają się mnie dlaczego mimo tego wszystkiego ciągle się uśmiecham. To kwestia postanowienia. Po prostu postanowiłam nie dręczyć się dodatkowo złymi myślami (choć nie zawsze oczywiście jest łatwo). Postanowiłam w tym całym szaleństwie, mimo wszystko, jeszcze bardziej się cieszyć z każdej drobnostki i być szczęśliwą! I właśnie o tym będzie ten blog Jak nie zwariować podczas choroby
#wariatkowo #rak #nowotwór #choroba #życie #onkorejs