W dniu operacji obudzili mnie o 6. Chociaż stwierdzenie obudzili mnie raczej nie jest zbyt trafne, bo mimo tabletki nasennej, którą wzięłam wieczorem prawie wcale nie spałam. O 6.30 miałam spotkanie z cudownym, bardzo empatycznym lekarzem (doktor Jan Cisowski polecam!). Spokojnie opowiadał mi jak będzie wyglądała operacja, powiedział, że wytnie guza razem z tzw. zapasem (czyli tkanką wokół guza) oraz węzeł chłonny, który umiejscowiony jest najbliżej guza (wartownik) a następnie wycięty materiał pójdzie do badania i patomorfolg stwierdzi czy w pozostałej części są komórki nowotworowe czy nie. Od tego miała zależeć decyzja czy pierś zostanie oszczędzona czy też konieczna będzie mastektomia.
Aby oznaczyć węzeł chłonny przed operacją potrzebne było jeszcze jedno badanie. Razem z 5 innymi kobietami zaprowadzono nas tunelem pod ulicą do umieszczonego naprzeciwko Zakładu Medycyny Nuklearnej. Nie pamiętam nazwy badania ale polegało ono na wbiciu kilku małych strzykawek w pierś, wstrzyknięciu kontrastu, a następnie w urządzeniu przypominającym tomograf szukano najbardziej świecącego węzła. Pielęgniarka wstrzykująca kontrast powiedziała, że muszę przez 30 min energicznie ruszać ręką, żeby kontrast dobrze się rozprowadził i dodała, że niekiedy dzieje się tak, że panie muszą ruszać 3 godz. żeby wyszło badanie. Wszystkie dość porządnie przestraszone, że trzeba będzie przesunąć operacje zaczęłyśmy dość intensywne wymachy rąk. Wyglądało to rewelacyjnie! 6 kobiet stojących na korytarzu przychodni każda machająca jedną ręką Mi oczywiście nie udało się wystać w jednym miejscu więc chodziłam po całym zakładzie. Nie powiem inne osoby patrzyły się dość dziwnie Gdy wróciłam do dziewczyn podeszła do nas starsza pani i zapytała się czy do wstrzyknięcia kontrastu musi się rozebrać. Patrzę na nią sweter a pod nim wystający kołnierzyk koszuli. Odpowiedziałyśmy, że sweter to na pewno a koszulę pewnie będzie musiała rozpiąć. Gdy pani się już prawie rozebrała doznałam przebłysku inteligencji i zapytałam się na co ma badanie. Pani zupełnie spokojnie odpowiedziała – na głowę… W tym momencie każda z nas odwróciła się w drugą stronę krztusząc się ze śmiechu. Długo nie mogłyśmy się uspokoić Śmiech pozwolił nam chociaż na chwilę rozładować ten koszmarny stres spinający całe ciało…
Do badania zostałam położona, lekarka siedziała w drugim pomieszczeniu przy monitorze a pielęgniarka ruszała wiszącym nade mną sprzętem. W pewnej chwili lekarka krzyknęła mamy go. Pierwsza moja myśl jest przerzut… Zimny pot. Zapytałam się od razu co jest? Przerzut? Na szczęście pani doktor uspokoiła mi, że podczas tego badania nie ma możliwości stwierdzenia czy są przerzuty i że udało się po prostu zlokalizować wartownika. Pomalowały mi mazakiem pachę aby oznaczyć miejsce cięcia i mogłam sobie pójść.
Wróciłam na oddział. Nie minęło nawet 5 min gdy pielęgniarka powiedziała, że mam się przebrać w specjalną koszulę. Nie powiem miała naprawdę seksowny zielony kolor Po chwili kazali się położyć, podłączyli mnie do kroplówki i zawieźli na salę operacyjną. Podróż prowadziła przez przychodnię. Widziałam te ciekawskie ale i współczujące oczy pacjentów czekających na wizytę u lekarza. Pewnie część z nich była dopiero w trakcie badań diagnostycznych i zastanawiali się czy ich też to spotka…