Ostatnie dwa dni były jednymi z najcięższych w historii mojej choroby. W środę znalazłam pod pachą guzka. Przerażenie. Tak jednym słowem mogę określić to co wtedy czułam. Posypałam się całkowicie. Przez cały dzień tępo wpatrywałam się w ścianę. Nie miałam siły, by podnieść się z kanapy. Na nic zdały się tłumaczenia, że to mało prawdopodobne, by podczas chemii, w miejscu, w którym nie było komórek nowotworowych, w ciągu dwóch miesięcy coś urosło…
Nastawienie psychiczne ma jednak niesamowite znaczenie. W ciągu dosłownie kilku chwil z osoby pełnej energii, wyglądającej na całkowicie zdrową, przeistoczyłam się w obłożnie chorą. Czułam się koszmarnie. Totalne załamanie. Chciałam czekać do chemii, którą mam w środę, ale namówiono mnie bym poszła prywatnie na usg w Gdańsku. Byłam dzisiaj u tej samej lekarki, która robiła mi badanie w październiku i tak zaniepokoiła się wtedy wyglądem guza w piersi.
Na szczęście okazało się, że guzek pod pachą to tylko płyn, który zebrał się w bliźnie pooperacyjnej. Lekarka dodatkowo zbadała obydwie piersi, węzły chłonne pod pachami i węzły podłopatkowe. Wszystko czyste!
Jeszcze dochodzę do siebie po tym stresie… Zamiast czuć euforię czuję się jakbym przekopała kilkusetmetrowy ogródek. Mam nadzieję, że uodpornię się i nie będę tak panikować przed każdym badaniem kontrolnym. Ale uffff! Dzięki Bogu wszystko jest dobrze!