Zawsze mogłoby być gorzej… ;)

Jakoś się trzymam po tej trzeciej chemii. Jestem trochę słabsza, kręci mi się w głowie ale tym razem nie jest tak źle :) Najważniejsze, że 19 lutego już ostatnia :)

Wczorajszy dzień był dość wyczerpujący. Wstałam przed 4 rano i przed 5 wyruszyliśmy w podróż. Jak zwykle najpierw pobranie krwi, śniadanie, kawa, lekarz, zastrzyki i chemia. Po 16 byłam z powrotem w domu :)

Ręka nadal w średnim stanie więc powiedziałam o tym lekarce. Kazała dać jej odpocząć i wziąć chemię w drugą. Na szczęście, przed wkłuciem wenflona, pielęgniarka rozumnie zapytała się czy miałam usunięty węzeł. Odpowiedziałam, że dwa. Powiedziała, że absolutnie nie powinnam mieć podawanego wlewu do tej ręki, że nawet nie powinnam mieć jej kłutej… Nie przyznałam się, że właśnie tą rękę podałam do pobrania krwi. Po ustaleniu, że ręce odpadają zaczęłyśmy zastanawiać się gdzie by tu założyć wenflon. Stanęło na stopie… Nie powiem byłam delikatnie przerażona, nikt mnie nigdy nie kłuł w stopę. A do tego przez ponad godzinę mieli mi w nią coś wlewać… Nie było jednak tak źle. Wkłucie boli trochę bardziej niż w rękę ale jest do przeżycia ;) Kroplówki z magnezu też prawie nie poczułam. Gorzej było z chemią. Już przy białej noga zrobiła się zimna, przy czerwonej zaczęła drętwieć. Na szczęście rozmasowywanie pomogło. Teraz się tylko śmieję, że po operacji muszę uważać na lewą rękę, prawą załatwiłam sobie przez chemię a po wczorajszym dniu nie będę mogła stawać na lewej nodze ;) Dzięki Bogu mam jeszcze prawą i jakby coś zawsze mogę gdzieś „podskoczyć” ;)